Znane i kochane utwory, techniczna precyzja, wyczucie i nieprawdopodobna moc - tak było w sobotni wieczór w industrialnej przestrzeni B90, do której zawitali Max i Iggor Cavalera. Legendarni brazylijscy bracia, którzy spopularyzowali autorską wizję trash metalu przyjechali do Gdańska i zachwycili publiczność charyzmą i energią.
To było półtorej godziny jazdy bez trzymanki - nieprawdopodobnego tempa, szalonych blastów i potężnych riffów. Rozpędzony do granic możliwości walec przejechał po odbiorcach, nie pozostawiając żadnych wątpliwości pod kątem mocy i jakości wykonania. Max i Iggor wzajemnie się wyczuwają i rozumieją na scenie bez słów - grają to, co lubią i tak, jak lubią, a przy okazji bardzo skutecznie angażują publiczność. Z powodzeniem połączyli kluczowe elementy swojego flagowego brzmienia z nowoczesnym sznytem, sprawiając, że zabrzmiały jeszcze potężniej.
Od pierwszej do ostatniej minuty postawili na konkret - powrót do korzeni na własnych warunkach - utwory znane i cenione, zagrane z pasją i oddaniem. Wśród publiczności prawdopodobnie nie było osoby, na której ta moc i precyzja nie zrobiłyby wrażenia. Nie brakowało gromkich okrzyków i szalonych tańców w ekstremalnym rytmie, a także szczerych wyrazów uznania. Zespół bardzo to docenił, szczerze dziękując za wspólny czas i podkreślając, że z polską publicznością niezmiennie, od ponad trzech dekad, znajdował nić porozumienia.
Setlistę zdominowały nagrania, których korzenie sięgają lat osiemdziesiątych - z pierwszych wydawnictw Sepultury, które niedawno muzycy wznowili na autorskich wydawnictwach, nadając im jeszcze więcej wyrazu za sprawą nowoczesnych aranżacji. Nie zabrakło też potężnych akcentów z nowo wznowionej "Schizophrenii", wydanej w piątek 21 czerwca przez Nuclear Blast. W sumie szesnaście kompozycji, poprzecinanych atmosferycznymi instrumentalnymi przerywnikami na oddech złożyło się na półtorej godziny świetnego, jakościowego koncertu.
Słynnym braciom towarzyszyli na scenie bardzo zdolni muzycy - grający na basie syn Maxa, Igor Amadeus Cavalera oraz Travis Stone z grupy Pig Destroyer, odpowiedzialny za pełne pasji partie gitar. Słuchało się tego występu absolutnie wspaniale, chłonąc każdy dźwięk i ciesząc się wspólnym czasem pod sceną z zaangażowaną publicznością, która czuła i rozumiała, o co chodzi w tej brutalnej, a zarazem pełnej pasji sztuce. Celebracja ponadczasowych utworów miała miejsce w klubie wręcz stworzonym do takich brzmień, który jest sercem muzyki metalowej. Dla wieloletnich fanów Maxa i Iggora było to bez wątpienia szczególne wydarzenie, które będą wspominać jeszcze długo. Oby takich chwil było jak najwięcej.