środa, 12 czerwca 2024

Mystic Festival 2024: Dzień 2 (Megadeth, Paradise Lost, Accept, Leprous i inni) 7.06.2024, Gdańsk, Stocznia [GALERIA ZDJĘĆ]

Pora na trzeci z czterech odcinków opowieści o tegorocznej edycji Mystic Festival. Piątek na stoczniowych terenach przyniósł jeszcze jeden koncert metalowej legendy, ulubione utwory Paradise Lost wybrane przez fanów, dużo melancholii, ekstremów i przekraczania gatunkowych granic. Jak było?

 


 

 

Polska jest black metalową potęgą - o tym przekonać się można było już wielokrotnie. Raz jeszcze udowodnili to Manbryne, serwując publiczności na Shrine Stage bardzo emocjonalną odmianę tego gatunku. Był to jeden z tych koncertów, które chłonięte całym sobą stają się duchowym doznaniem. 

Ekstremalne dźwięki oscylujące wokół black i death metalu zdominowały przestrzeń B90 tego dnia. Bardziej teatralną, epicką formę ekstremum zaprezentowali Vltimas, na czele których trwa fenomenalny David Vincent. Artysta zaśpiewał potężnie, a jeszcze lepiej zagrał na basie kilka godzin później, decydując o piekielnie szybkim, powalającym na kolana brzmieniu Terrorizer. To było istne szaleństwo! Mocny, a zarazem pięknie melodyjny był finałowy występ w B90, w ramach którego zaprezentowali się Wayfarer. Panowie w kowbojskich kapeluszach swoją gatunkową fuzją i zdolnością do komponowania chwytliwych utworów zachwycili niejednego poszukiwacza innowacji w metalowej niszy.

Wiele dobra mogli znaleźć dla siebie w piątkowy wieczór fani emocjonalności, melodyjności i melancholii. Pięknie z pochmurnym popołudniem korespondowały melodie grane na scenie głównej przez Insomnium, przyjętych entuzjastycznie przez fanów, jeszcze piękniej zaś ponadczasowe, absolutnie kultowe utwory Paradise Lost, którzy w Polsce wielbieni są bezgranicznie. Mimo problemów z nagłośnieniem i związanego z nim lekkiego poślizgu, w wyniku czego zabrakło czasu na pełną zaplanowaną setlistę, i tak był to fantastyczny koncert. Czego można chcieć więcej, jeśli dostaje się w prezencie od zespołu ulubione utwory, które wybrało się drogą głosowania w specjalnej przedfestiwalowej akcji i dużą dawkę brytyjskiego humoru? Tak, był to specjalny koncert, podczas którego fani oddali hołd zespołowi, a zespół wiernym wieloletnim fanom, którzy wspierają muzyków od dziesięcioleci. Takie wyjątkowe chwile warto należycie celebrować, szczególnie gdy zespół gra na żywo nieprezentowany od lat "Small Town Boy", którego po prostu nie da się nie lubić!

Są takie zespoły, których nigdy nie ma się dość, bo za każdym razem grają tak dobrze, że lepiej się nie da, bo zawsze wybiorą akurat te utwory, które rezonują ze stanem umysłu i duszy. Mimo że był to mój dziesiąty koncert Leprous, był jeszcze jednym wyjątkowym, wybornym doświadczeniem. Norweska grupa nie stoi w miejscu. Wręcz przeciwnie - prze do przodu, stając się coraz lepszym, ciekawszym, bardziej doświadczonym i świadomym zespołem, z powodzeniem balansując między techniczną precyzją, kompozycyjną lekkością i przebojową melodyjnością. Tym razem mieli do dyspozycji tylko godzinę, ale wykorzystali ją w pełni.

Nieprawdopodobnie zdolni muzycy oprócz hitów i ciekawostek w postaci elektronicznego "Have You Ever?", popowego "Out Of Here" i bardziej progresywnych fragmentów starszych płyt wpletli w festiwalowy set nowy singiel "Atonement" - doskonałą zapowiedź nowej płyty, która ukaże się 30 sierpnia.  Wieńczący całość, jak zawsze potężny "The Sky Is Red" nie pozostawił zaś złudzeń, że mamy do czynienia z obecnie jednym z najlepszych metalowych zespołów, który doskonale wie co chce grać i jak chce brzmieć, a co więcej, robi to w pełni po swojemu, na własnych zasadach.

Fani metalowej klasyki, którzy mieli ochotę powrócić do brzmień sprzed lat z pewnością świetnie bawili się na koncertach Crowbar, którzy pokazali, o co chodzi w sludge'owo-doom'owym brzmieniu, a także na występie Life Of Agony, których mroczna melodyjność niejednego miłośnika metalu wprowadzała w świat cięższych brzmień.  Jak mimo nieuchronnego upływu lat grać z werwą, pomysłem, a jednocześnie nie stronić od przebojowości pokazali zaś panowie z Accept, przywitani gorąco i dopingowani owacyjnie przez cały koncert na Park Stage. 

Jeden zespół był absolutnie poza konkurencją. Bez Megadeth nie byłoby trash metalu. Dziś bez wątpienia można postawić go na równi z Metalliką czy Slayerem. Dave Mustaine to absolutna legenda i człowiek, który postawił na swoim i wyszedł na tym lepiej, niż można by przypuszczać. Wyrzucony z chyba najbardziej znanego zespołu gitarowego na świecie,  założył swój własny, dla niektórych lepszy, a na pewno równie dobry, w ramach którego robił swoje jeszcze lepiej, jeszcze pełniej i jeszcze bardziej dobitnie. Na mysticowej scenie głównej zagrał fenomenalnie, serwując publiczności popis gitarowej wirtuozerii i pięknie zaśpiewane najważniejsze zespołowe utwory - konkretnie, z wyczuciem, bez zbędnych ozdobników. To było nie tylko niezapomniane przeżycie ale i ogromny zaszczyt stanąć oko w oko z jednym z najwybitniejszych muzyków ostatnich dziesięcioleci! Później nie było już właściwie czego zbierać...

Potężnych kompozycji Furii, która zamykała dzień na Park Stage słuchałam już niestety z daleka, krocząc drogą powrotną do domu, by złapać oddech i zebrać siły na wielki mysticowy finał. A o tym, co wydarzyło się w sobotę opowiem już w ostatnim tegorocznym odcinku tej historii.

MANBRYNE

 

































INSOMNIUM









































CROWBAR

















 VLTIMAS







































LIFE OF AGONY

































LEPROUS











































































































PARADISE LOST























































ACCEPT





































TERRORIZER



















MEGADETH




































WAYFARER