Letnia aura, ujmująca lekkość, dobry humor i miła muzyka z psychodelicznym twistem - czy można chcieć więcej w wakacyjnym czasie? Idealna okazja, by spotkać się na żywo z takimi dźwiękami nadarzyła się w sobotni wieczór w warszawskiej Progresji, gdzie wystąpili Devendra Banhart i The Zenmenn niosąc fanom dużą dawkę luzu i świetnej, a zarazem niezobowiązującej muzyki.
The Zenmenn brzmią jak uosobienie wakacyjnego wypoczynku - ciepło, przyjemnie, lekko, niespiesznie, jakby rezonowali z szumem drzew, lazurem wyspiarskich plaż i drinkami z palemką. Do wspomnianego ciepła i uśmiechu dodają też odrobinę mroku, który sprawia, że delikatnie nawiązują też w swoich kompozycjach do klimatu rodem z serialu "Miasteczko Twin Peaks" czy twórczości uwielbianych w naszym kraju Bohren & Der Club Of Gore. Całość prezentuje się wybornie, szczególnie w koncertowych okolicznościach. The Zenmenn to muzyczna reprezentacja błogiego spokoju, delikatnie burzonego maleńkimi falami - muzyka idealna do odpoczynku, relaksu. Została przez publiczność w Progresji przyjęta bardzo entuzjastycznie i trudno się temu dziwić - trudno takich dźwięków zwyczajnie nie lubić!
Devendry Banharta prawdopodobnie fanom muzyki alternatywnej przedstawiać nie trzeba. Artysta o wenezuelskich korzeniach od lat ma swój charakterystyczny
styl. Z powodzeniem łączy delikatność z melancholią, zabarwiając je
psychodelicznymi rytmami nawiązującymi do jego południowoamerykańskich
korzeni. W ubiegłym roku wydał swój jedenasty już album studyjny "Flying Wig", z którym zawitał do Warszawy.
" Tego przyjemnego niczym ciepły koc brzmienia nie da się pomylić z
żadnym innym. Banhart śpiewa subtelnie i stopniowo buduje nastrój
lekkości, błogości i ciepła z nutą nostalgii. Cudownie oplatają uszy
nieoczywiste melodie prowadzone głosem artysty, wzbogacone gitarową
psychodelią i nienarzucającym się pulsowaniem." - tak pisałam w recenzji powyżej wspomnianej płyty i tymi samymi słowami z powodzeniem można wyrazić emocje, które towarzyszyły występowi. Był to naprawdę świetny koncert, pełen dobrej energii i fajnego sytuacyjnego humoru. Banhart utrzymywał fantastyczny kontakt z publicznością, uśmiechając się do fanów i zachęcając do składania próśb o piosenki, które chcieliby usłyszeć - zarówno z repertuaru Devendry, jak i innych artystów. Wiele z nich udało się spełnić - czy to w formie subtelnego żartu i muzycznej miniatury, czy też pełnego utworu. Mówił też zaskakująco płynnie po polsku, czym zaskarbił sobie szacunek publiczności - witając się pełnym uroku i bardzo wyraźnym "siema mordeczki", kilkukrotnie dziękując i żegnając się składnym "dobranoc".
Było naprawdę fajnie - lekko, sympatycznie, wesoło, a przede wszystkim świetnie muzycznie. Tak nienachalnie, uniwersalnie, pozagatunkowo. Trochę popowo, trochę alternatywnie, nieco jazzujaco, psychodelicznie. Bardzo charakterystycznie. Devendra ma niebywały talent - śpiewa naturalnie, świetnie sobie akompaniuje na gitarze i dobiera muzyków, którzy wzajemnie się wyczuwają. Ta atmosfera udziela się odbiorcom, niosąc spokój, nadzieję, uśmiech. Taki właśnie był ten koncert - niezwykle ciepły, miły, bardzo pozytywny, w sam raz na dobre spędzenie czasu tu i teraz. Taki, który będzie się kojarzył pozytywnie i budził kojące wspomnienia zawsze wtedy, gdy będą potrzebne.
THE ZENMENN
DEVENDRA BANHART