Ze sceny rozbrzmiewa absolutnie doskonała muzyka, emocje sięgają zenitu, duszę wypełnia nieopisywalna wręcz radość i wdzięczność za to, co tu i teraz - niedzielny wieczór był absolutnie wyjątkowy za sprawą dwóch szczególnych zespołów. Chwile wzruszeń przeplatały się z momentami czystego szaleństwa, a
wszystko to w niemal idealnych proporcjach wsparte zostało rewelacyjnym brzmieniem i fantastyczną atmosferą. The Ocean i A Swarm Of The Sun zakończyli w krakowskim Kwadracie wspólną trasę koncertową po Europie i dokonali tego w najlepszej możliwej odsłonie.
Zmiany klimatu w czasie rzeczywistym
Twórczość The Ocean, inspirowana burzliwą historią naturalną naszej planety, wędrówką kontynentów i związanymi z nią katastrofami naturalnymi, nabrała tego wieczoru nowego wymiaru. W obliczu przetaczającej się przez Europę fali ekstremalnie silnych opadów deszczu i toczącej się na terenie Austrii, Czech i w południowo-zachodniej Polsce walce z wodnym żywiołem zabrzmiała jeszcze bardziej dobitnie i wymownie, kierując myśli jeszcze silniej ku zmianom klimatycznym, siejącym spustoszenie pogodowym perturbacjom i ludzkim tragediom.
To, czy koncert odbędzie się zgodnie z planem wcale nie było takie pewne. Członkowie The Ocean i podróżujący wspólnie z nimi muzycy A Swarm Of The Sun właściwie w ostatniej możliwej chwili przedostali się z Wiednia do Krakowa bezpiecznie i bez szwanku, korzystając z jeszcze wtedy możliwych dojazdów i objazdów. Do stolicy Małopolski nie zdołał już dotrzeć niestety mający planowo otwierać wieczór zespół Bipolar Architecture. Na szczęście zespołowi nic się nie stało, a muzycy cało i zdrowo wrócili do domu.
Wycieczka poza czas
Tym samym trudne zadanie rozgrzania widowni wzięli na siebie Szwedzi z A Swarm Of The Sun. Trafili na bardzo świadomą, otwartą i chętną do odkrywania nowych dźwięków publiczność, która słuchała uważnie i chłonęła transowe, niespiesznie rozwijające się formy, raz bliższe elektronicznym eksperymentom, innym razem post-rockowej przestrzenności i nawarstwiającej się intensywności. Grupa wystąpiła w sześcioosobowym składzie, nadając swojemu brzmieniu nowego, pełniejszego wymiaru. Było potężnie, atmosferycznie, bardzo eksperymentalnie i naprawdę ciekawie. Nie pozostało nic innego, jak dać się porwać muzycznemu nurtowi i dryfować. Muzycy zaprezentowali przekrojowy set, sięgając zarówno po starsze nagrania jak i kompozycje z "An Empire", o którym więcej możecie poczytać tu: https://www.miedzyuchemamozgiem.pl/2024/08/a-swarm-of-sun-muzycy-nie-powinni-byc.html Był to występ stuprocentowo szczery i zaangażowany, pełen nastrojowej żonglerki, absolutnie nieudawanych wzruszeń i emocjonalnej karuzeli, ale najlepsze miało dopiero nadejść...
Metal dla wymagających
The Ocean to zespół bardzo niedoceniony. Choć kolektyw odwiedza nas regularnie wciąż nie zaskarbił sobie tak dużej sympatii publiczności, na jaką zasługuje, a zasługuje co najmniej na wyprzedane koncerty w największych koncertowych klubach. To zespół absolutnie wyjątkowy, z autorskim, niebanalnym spojrzeniem na muzykę metalową, bogatym dorobkiem, ciekawą historią, fantastycznymi pomysłami aranżacyjnymi, które wymykają się gatunkowym szufladom. To muzyka ambitna, inteligentna, mieniąca się paletą barw i emocji, która skłania do refleksji. Taka, która powinna wprawiać rzesze świadomych słuchaczy w zachwyt wszędzie, gdzie tylko zespół się pojawi i spotka z publicznością, która kocha wyruszać w muzyczne podróże pełne niespodzianek i odbiera dźwięki emocjami, nie zważając na gatunki.
W Krakowie zabrzmiała bezbłędnie - czysto, selektywnie, a jednocześnie odpowiednio intensywnie w chwilach, gdy energia była odpowiednia, by podkręcić tempo. Idealnie nagłośniona, pozwoliła wczuć się w klimat w pełni i chłonąć dźwięki w najlepszej możliwej formie. Pełne pasji przejścia, wciągające melodie, kołyszące rytmy, growl zderzony z czystym śpiewem, piękne partie gitar i perkusja, która doskonale buduje nastrój - The Ocean mają wszystkie możliwe argumenty, by być w absolutnej światowej czołówce. Co więcej, choć są piekielnie zdolni, pozostają niezmiennie skromni i otwarci i mają doskonały kontakt z publicznością zarówno w trakcie koncertów jak i po ich zakończeniu, gdy wychodzą podpisać płyty i zamienić kilka słów.
Dyspozycja dnia i energia miejsca
Choć miałam przyjemność doświadczyć występu The Ocean na żywo już pięć razy i dość dobrze czułam, czego mogę się spodziewać, zespół znów mnie zaskoczył. Decydująca okazała się dyspozycja dnia i szczególna atmosfera, która wytworzyła się między publicznością i zespołem. Do Krakowa na ten koncert zjechali wierni fani z różnych miast, którzy dali z siebie maksimum i sprawili, że zespół poczuł się jak w domu. Choć setlista była oczywiście ułożona tak, by odpowiednio budować atmosferę i tonować napięcie, to poza nią nic nie było wyreżyserowane - wszystko działo się spontanicznie.
Zespół rozgrzany trasą był w fenomenalnej formie - wyluzowany, a jednocześnie doskonale technicznie przygotowany, choć nieco doświadczony już podróżami, to nie tak wyczerpany, by nie dać ponieść się chwili. W ostatnim dniu tej podróży po Europie postanowił zaszaleć nieco bardziej niż dotychczas.
Grunt to zaufanie
Loic Rossetti to wokalista nieobliczalny, który nieustannie zaskakuje publiczność swoją charyzmą i pomysłami na interakcję. Tym razem nie musiał nikogo do udziału w koncercie zachęcać, bo wszystko zaczęło się od obezwładniająco ekstatycznej reakcji publiczności, która powitała muzyków gigantyczną owacją i niezwykle ciepłą energią, która zbudowała ten wieczór. Później nastąpił ciąg samonapędzających się zdarzeń - rozentuzjazmowane pierwsze rzędy śpiewały wszystkie teksty i reagowały euforycznie na każdą zmianę tempa, sprawiając, że Loic postanowił dać się ponieść fanom na rękach kilka razy. W pewnym momencie w połowie koncertu wdrapał się też na klubowy balkon, z którego z pełnym zaufaniem rzucił się w publiczność. W trakcie wykonanego na finał "Jurassic/Cretaceous" oddał publiczności mikrofon, by chętni mogli wykrzyczeć refren. Energia była tak silna, że w publiczność rzucił się też ze swoją gitarą mózg zespołu, Robin Staps, którego także mocno korciło już od pierwszych minut koncertu, by pójść na całość.
Perfekcja i szczerość mogą iść w parze
Tak naprawdę każdy z pięciorga członków The Ocean czuł się tego dnia na scenie komfortowo, wspierany przez czującą każdy dźwięk grupę fanów i dawał temu wyraz szczerym wzruszeniem i nieschodzącym z twarzy uśmiechem. Nic dziwnego, połączenie najlepszych kompozycji z trzech ostatnich płyt zespołu - dwóch części "Phanerozoic" i fenomenalnego "Holocene" z fragmentami "Pelagial", poprzeplatanie wpływów elektroniki, post-rockowej przestrzenności i atmosferyczności z elementami metalowej mocy to recepta na świetny koncert. The Ocean pokazali, że doskonale wiedzą, co robią i konsekwentnie idą własną drogą, pozostając przy tym sobą, tj. skromnymi, szczerymi ludźmi.
Każdy, kto chciał z muzykami porozmawiać, miał taką możliwość po koncercie. Artyści chętnie podpisywali płyty, pozowali do zdjęć i po prostu spędzali czas z fanami, szczerze się ciesząc z tych spotkań. Są świetni, są wielcy i należy im się za to największe uznanie.