W minioną środę w Drizzly Grizzly stawiły się dwa osobliwe duety - norwescy bracia ze Sturle Dagsland i jeden z najbardziej nieprzewidywalnych rodzimych składów - SIKSA. Był to zdecydowanie jeden z najdziwniejszych wieczorów z muzyką na żywo, jakie miałam okazję spędzić w swoim koncertowym życiu. Powiedzieć o tych występach , że były ekstremalną jazdą bez trzymanki byłoby zdecydowanym niedopowiedzeniem.
Zwariowani Norwegowie
"Gdy na scenę śmiałym, tanecznym krokiem wkroczył Sturle Dagsland i zaczął śpiewać, publiczność zamarła, nie dowierzając w to, co słyszy. Wysoki głos, chwilami wręcz pisk w połączeniu z rapem, krzykiem i growlem, zderzenie hałasu i ciszy, metalu i folkowego instrumentarium, przesterów i delikatności, a do tego ekspresja w tańcu, uderzenia stopą w perkusyjne talerze. Partie na trąbce, flecie, bębnach, klawiszach i bliżej niezidentyfikowanych instrumentach. Luźne improwizowane formy, zmieniające swoją postać. Dwie osoby na scenie - świetnie rozumiejący się bracia. Elfy, magia, coś totalnie odrealnionego. Sto procent szczerości i sztuki. Występ absolutnie zapierający dech, totalnie zaskakujący, przekraczający gatunkowe granice, wmurowujący w podłogę. Niezapomniany. Trudno coś więcej tu dodać - to po prostu trzeba zobaczyć i usłyszeć na żywo, nie ma innej opcji. "
- tak pisałam o występie norweskiego duetu nieco ponad dwa lata temu w warszawskiej Proximie i właściwie opis ten jest nadal aktualny. Sturle wraz z bratem zagrali koncert totalnie szalony, pełen dźwięków naśladujących przeróżne odgłosy, niezidentyfikowanych, oryginalnych instrumentów i utworów o tytułach, których nie sposób nawet wymówić. Zespół czarował swoim dziwnym głosem, przesterowywał go i wciągał coraz bardziej w swój psychodeliczny, baśniowy, trochę magiczny, a jednocześnie nieco kwaśny świat. Taki, którego naprawdę nie sposób opisać i trzeba go doświadczyć na własne oczy i uszy.
Diablica raz jeszcze gruchnęła basem
Duet na bas i głos, totalnie odjechany, nieprzewidywalny - to SIKSA, czyli Alex Freiheit i Buri. Punkowa filozofia, działanie na własnych warunkach, po swojemu, wbrew kanonom, zasadom, regułom. Ich koncerty są absolutnie niezapomniane i za każdym razem zaskakują. Punktem wyjścia do spotkania w Drizzly Grizzly była legenda/kolęda "...a Diablica gruchnie basem", z którą część trójmiejskiej publiczności miała okazję zapoznać się już w lutym w Instytucie Kultury Miejskiej w Gdańsku. Dlatego też na temat przesłania materiału powtarzać się nie będę, lecz odsyłam pod link do relacji: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2024/02/siksa-gdansk-instytut-kultury-miejskiej.html
Jak materiał sprawdził się na żywo po kilkumiesięcznej przerwie? Uderzył z równie silną mocą, może nawet silniejszą, zwrócił uwagę na nieco inne aspekty i raz jeszcze przypomniał, dlaczego warto być sobą, iść pod prąd i nie oglądać się na innych. Podobnie jak poprzednio Alex rozpoczęła koncert na scenie wraz z Burim, który budował podstawę całości ekspresyjną grą na basie, szybko jednak wskoczyła pośród publiczności, by poczuć wspólnie energię i przeżyć ten wyjątkowy czas razem.
SIKSA ma doskonały pomysł na to, jak zaangażować publiczność w swoje występy. Proponuje warsztaty, w których biorą udział chętni uczestnicy koncertu czy też bardziej performance'u. Chcesz spróbować tańca synchronicznego? Proszę bardzo! Masz ochotę zrobić coś, czego zwykle boisz się spróbować? Nie ma sprawy! Podczas tego wieczoru można było odpuścić sobie wszystkie hamulce - dać się ponieść energii, popłynąć na rękach w zupełnie komfortowych warunkach, pokrzyczeć do mikrofonu i wejść w bezpośrednią słowną konfrontację z artystami. Nie było żadnych granic, ograniczeń, wytycznych - było świetnie, a na koniec...uczestnicy i artyści życzyli sobie wzajemnie wszystkiego najlepszego. To może drobiazg, ale bardzo ważny dla dobrego samopoczucia i ciepłej, fajnej atmosfery. O to właśnie chodzi, by zaskakiwać, szczególnie w ten pozytywny sposób i oba środowe występy właśnie takie były.
Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu:
Sturle Dagsland: https://www.muamart.pl/index.php/sturle-dagsland/