Mrok, atmosferyczność i pasjonująca podróż na gatunkowe pogranicze - tak było w czwartek w Poznaniu. W przytulnych, choć tym razem dość wychłodzonych przestrzeniach 2Progów za sprawą występów niemieckiego Coltaine i włoskiej Messy wokalny prym wiodły panie. Ci, którzy dali zabrać się w podróż po pustynnych bezkresach i arabskich rytmach, zdecydowanie nie mieli czego żałować.
Doceniajmy dobrą muzykę
Wieczór otworzyła obiecująca grupa Coltaine, prezentująca wypadkową atmosferycznego post-metalu i blackgaze. Był to bardzo dobry występ, bardzo klimatyczny i dość wymagający, szczególnie dla wokalistki zmagającej się z przeziębieniem. Dała jednak z siebie maksimum i za to należą się jej i jej kolegom z zespołu ogromne podziękowania i wyrazy uznania.
Messa to zespół absolutnie wyjątkowy i
jak to w przypadkach zespołów z pogranicza bywa, jednocześnie bardzo
niedoceniony. Gdyby świat był sprawiedliwy, a ludzie słuchali przede
wszystkim muzyki dobrej jakości, nagranej z pomysłem i prezentującej
prawdziwy talent, grupa przyciągałaby na koncerty tłumy i wyprzedawałaby
je w mgnieniu oka. W czwartkowy wieczór w 2Progach nie było jednak
frekwencyjnie tak źle - około pół sali w środku tygodnia, w szczycie
koncertowego sezonu, przy mnogości innych propozycji to wynik całkiem
niezły.
Mistrzowskie połączenie gatunków
Od pierwszych dźwięków nie było czego zbierać. Muzyka popłynęła z pełną mocą, chwytając za serce. Doskonałe partie gitar Alberto dopełniała potężna sekcja rytmiczna dowodzona przez basistę Marco i perkusistę Rocco, a całość poprowadził głęboki, niosący się echem po sali, wspaniały głos Sary Bianchin. Doom metalowe, mroczne galopady przeplatały się z elementami jazzu i dźwiękami rodem z Bliskiego Wschodu, drążąc w umyśle korytarze i pięknie płynąc. To jedno z tych połączeń, które zostaje w głowie na długo, tym bardziej, że tworzą je nie tylko utalentowani, ale niezwykle sympatyczni ludzie, którzy bardzo cenią swoją publiczność.
Godzina to za mało...
Jedyną wadą koncertów Messy jest to, że są zdecydowanie za krótkie. Godzinny set, który obejmował kompozycje z trzech dotąd wydanych albumów zespołu skończył się w mgnieniu oka. Publiczność głodna muzyki wywołała jeszcze zespół na bis dwukrotnie, ale to i tak było za mało, by zaspokoić apetyty. Podobnie zresztą jest z kompozycjami Messy w studyjnej odsłonie - można ich słuchać bez końca, a najlepiej całymi albumami. Nie pozostaje więc nic innego jak wybrać się na koncerty zespołu więcej niż raz.
2Progi tym razem nie miały najlepszego dnia - mimo starań obsługi klubu w brzmieniu zabrakło nieco selektywności, a podczas występów dość silnie doskwierał przeszywający na wskroś nawiew. Gdy ma się jednak kontakt z tak dobrą muzyką, jak ta tworzona przez Messę, wieczór i tak jest udany i choć wróciłam z tej wyprawy z palącym gardłem i zapchanym nosem, nie żałuję ani minuty.
Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu: