niedziela, 13 października 2024

Wszyscy potrzebujemy ciepła i uśmiechu, czyli o występie FINKa w Progresji

Jak grać refleksyjne, pełne nostalgii utwory z uśmiechem, wyjątkową energią, i hipnotyzującą aurą która porusza czułe struny? Ekspertem w tej materii jest FINK, projekt brytyjskiego muzyka Fina Greenalla, który czaruje lekkością i naturalnością. Po kilku latach nieobecności artysta powrócił z przyjaciółmi do Warszawy i rozczulił swoją charyzmą, ciepłem, otwartością i szczerością.

 


 

Wyjątkowy, kojący głos

Gitara, wyrazisty głos, delikatny pulsujący bas i subtelna perkusja - właściwie nie potrzeba niczego więcej, by z tego zestawu zbudować brzmienie, które chwyci za serce. By było oryginalne i rozpoznawalne od pierwszych minut, potrzebny jest jeszcze oczywiście talent i pomysł, a tego Finkowi zdecydowanie nie brakuje. Od lat pisze piosenki, które mają w sobie tę iskrę wyjątkowości i moc, która przenosi góry - niesie spokój, ukojenie, otula ciepłem i pięknem. Tę muzykę kocha polska publiczność od lat, dając temu wyraz przy każdej kolejnej trasie artystów. Tu Finka zawsze spotyka naprawdę ciepłe przyjęcie.

 



Kameralny koncert w dużej sali 

Koncert pierwotnie miał odbyć się w o ponad połowę mniejszej, kameralnej sali klubu Niebo, ale ze względu na duże zainteresowanie został przeniesiony do Progresji, na dużo większą scenę. Mimo początkowych obaw o zburzenie intymnego charakteru muzyki artysty, który pięknie podkreślają subtelniejsze wnętrza, udało się pięknie tę kameralność zachować. Nagłośnienie przez cały wieczór pozostawało bez zarzutu, a scenę spowijały klimatyczne światła. Nie pozostało więc nic innego, jak oddać się przyjemności słuchania i zanurzyć się w dźwiękach.




Świadomy odbiorca to skarb

Greenall ma absolutnie wspaniałych odbiorców, którzy słuchają dźwięków płynących ze sceny w skupieniu, z uwagą i zaangażowaniem. Absolutna cisza w trakcie utworów, wpatrzenie w scenę i uważne, szczere oklaski praktycznie wszystkich obecnych to prawdziwa rzadkość. Tak naprawdę jednak trudno się temu dziwić - bez wątpienia jest wspólny mianownik między zarówno artystą i jego twórczością, jak i sztuką i jej odbiorcami. Fin jest wspaniałym, ciepłym, szczerym człowiekiem, podobnie jak jego współpracownicy, z którymi współtworzy zespół. Te emocje czuje się bardzo wyraźnie podczas koncertów, podczas których dzieje się magia.

Choć sala klubu nie była wypełniona po brzegi, publiczność stawiła się naprawdę licznie, a co najważniejsze - w pełni świadomie. Wśród obecnych nie było przypadkowych osób, które wpadły zabawić się ze znajomymi w piątkowy wieczór. Byli fani, którzy naprawdę znają i cenią twórczość grupy.




Wrodzona skromność i hipnotyzująca aura

Fink jest bardzo wyczulony na klimat i dba o to, by budować go bardzo subtelnie i konsekwentnie. Od pierwszych minut występu i rozbudowanego, niespiesznie rozwijającego się "We Watch The Stars" czarował głosem i melodią, którą prowadził na gitarze akustycznej. Czując, że publiczność doskonale rozumie, co chce przekazać, wczuł się mocno w atmosferę wieczoru, dając z siebie coś więcej niż sto procent i tak pokaźnych umiejętności. Śpiewał z ogromną pasją, czując każdy dźwięk, na jego twarzy malowały się szczere emocje - wzruszenie, skromność i wdzięczność za to, że może występować przed tak wyrozumiałą publicznością. Gdy dziękował za uwagę, niemal po każdym utworze podkreślając, że publiczność jest "zbyt miła", niż na to zasługuje, nie wygłaszał tego kurtuazyjnie, lecz w pełni szczerze, a przez nieschodzący z twarzy naturalny uśmiech przebijało subtelnie wzruszenie. 

Wsparcie było niezbędne szczególnie podczas wykonywania utworów nowych, z wydanego w lipcu "Beauty In YourWake", które dopiero znajdowały swoje miejsce w setliście. Warszawski koncert był drugim na trasie promującej wydawnictwo, toteż możliwe były ewentualne potknięcia, gdy utwory nabierały jeszcze koncertowego szlifu. Nic takiego jednak nie miało miejsca - atmosfera przyjaźni sprawiła, że wszystko się zgadzało. 





Człowiek do zadań specjalnych 

Fin Greenall dobiera współpracowników bardzo świadomie.  Od lat grają z nim w zespole basista Guy Whittaker i perkusista Tim Thornton. Do składu na tej trasie dołączył także przesympatyczny multiinstrumentalista Finnegan Tui, który najpierw zaprezentował kilka ładnych, solowych kompozycji, akompaniując sobie na gitarze, a następnie towarzyszył Finowi, Guy'owi i Timowi na scenie, grając na skrzypcach, mandolinie i gitarach. Z marszu zdobył sympatię publiczności ujmującym poczuciem humoru.

Cichym bohaterem wieczoru był jednak Tim Thornton, dla którego chyba nie ma instrumentu, na którym nie potrafiłby zagrać. Wszechstronnie uzdolniony muzyk nie tylko grał na perkusji, ale gdy wymagała tego kompozycja, przerzucał się sprawnie na gitarę lub bas, a jakby tego było mało, dbał jeszcze o chórki. Robił to wszystko nieprawdopodobnie sprawnie, budząc podziw i zachwyt. W połączeniu z ciepłym głosem Greeenalla brzmiało to doskonale.




Nostalgiczne powroty do przeszłości i powiew świeżości

Naturalność i szczerość muzyków hipnotyzowała totalnie, chwytała za serce, sprawiając, że emocje stawały się namacalne. Oddychało się wręcz pełną ciepła i miłości aurą. Choć teksty utworów Finka nie należą do najweselszych, jest w nich ogrom nadziei i pokrzepienia. Jest też swoista nostalgia, która sprawia, że powracają wspomnienia, pojawiają się refleksje, ale w większości te ciepłe, pozytywne. Tym samym wszelkie smutki odpuszczały, ustępując miejsca spokojowi, łagodności i lekkości. 

Nowe kompozycje przeplatały się z klasykami. Zespół sięgnął zarówno po sprawdzone kompozycje, jak "Perfect Darkness", "Pilgrim", "Looking Too Closely", wykorzystany w popularnym serialu "Warm Shadow", "Berlin Sunrise" czy "Sort Of Revolution", wzruszając publiczność. Dzieła dopełnił finał i zagrany na bis, samodzielnie przez Greenalla "Walking In The Sun", który po problemach w Wilnie artysta wykonał bezbłędnie ku uciesze zarówno fanów jak i swojej.




Muzyczna terapia

Był to wieczór, który był spełnieniem marzeń dla fanów nie tylko muzyki akustycznej, lecz wszystkich tych, którzy potrzebowali wyciszenia i lekkości. Niemal dwugodzinny koncert upłynął niezauważenie, wlewając w duszę spokój, ciepło i ukojenie. Choć nie jest to muzyka przesadnie skomplikowana, ma w sobie potencjał wirtuozerski i ujmującą moc, która uderza w najczulsze struny. Miejmy nadzieję, że na kolejne spotkanie z zespołem i podobne emocje nie trzeba będzie długo czekać. 




Jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z wydarzenia, zajrzyjcie tu: 

Finnegan Tui https://www.muamart.pl/index.php/finnegan-tui/

FINK https://www.muamart.pl/index.php/fink/