Trzy sceny, dwadzieścia pięć koncertów, gatunkowy eklektyzm, a przede wszystkim otwarta na różne brzmienia, głodna sztuki, uśmiechnięta publiczność - w drugi weekend listopada w gdańskim Amber Expo odbyła się druga edycja największego polskiego festiwalu pod dachem, przynosząc ogrom doświadczeń i emocji. Podobnie jak w roku ubiegłym także i tym razem okazało się, że Inside Seaside to miejsce, w którym niemal każdy miłośnik muzyki znajdzie coś dla siebie.
Uśmiech publiczności to najlepsza nagroda dla artysty
Druga edycja Inside Seaside przyciągnęła różnorodną publiczność głównie za sprawą dość przeciwstawnych stylistycznie headlinerów obu dni - bezkompromisowych, hołdującym punkowemu etosowi IDLES i dbającym o styl i jakość Black Pumas. Koncerty obu gwiazd, choć muzycznie totalnie odmienne, miały wspólny mianownik - pozytywną energię, która udzielała się publiczności od pierwszej do ostatniej minuty.
Na IDLES czekali niemal wszyscy ci, którzy kochają brytyjską alternatywę i nieprzewidywalne, pełne dzikiej energii koncerty. Nie zawiedli się - był charakterystyczny czarny humor, były skoki w publiczność, wymachiwanie mikrofonem, wspólnie śpiewane hity, wezwanie do buntu przeciwko nierównościom społecznym i walki o wolność. Było bezkompromisowo, hałaśliwie, punkowo, rockowo, mocno - tak, jak miało być, a przy okazji spełniło się marzenie wielu osób o stanięciu oko w oko ze swoimi idolami i wspólnych tańcach.
Zespołowi bardzo się w Gdańsku podobało - wokalistę Joe'go Talbota ujęła szczerość publiczności, uśmiech wpatrzonych w muzyków i wzruszonych fanów, z oddaniem dzielących się energią z zespołem. Miejmy nadzieję, że to oznaczać będzie rychły powrót na kolejny, równie energetyczny występ w naszym kraju.
Black Pumas zagrali w Polsce po raz pierwszy, ale z pewnością nie ostatni. Witani byli owacyjnie i euforycznie - w pełni zasłużenie. Zagrali świetny koncert - energetyczny, pełen melodii i bardzo uniwersalny. To były dźwięki, które z powodzeniem trafiły do osób lubiących zarówno dobre piosenki jak i instrumentalne wyrafinowanie. Eric Burton czarował publiczność charyzmą, naturalnością i uśmiechem. Gdy śpiewał, czuł każdy dźwięk całym sobą. Świetnie zgrał się z przyjaciółmi z zespołu i towarzyszącym kobiecym chórkiem. Tego koncertu słuchało się wybornie, podobnie zresztą jak wielu innych podczas tej edycji festiwalu.
Magiczna podróż z Hani Rani
Delikatność, intymność, wzruszenie i magia, która otula odbiorcę niczym ciepły koc - muzyka pianistki z Trójmiasta, która potrafi równie pięknie śpiewać, ma przedziwną, ogromną moc. Hania Raniszewska jest pianistką i kompozytorką wybitną. Artystką niesamowicie kreatywną i obdarzoną wyjątkową wrażliwością, co regularnie docenia publiczność na całym świecie. Doceniła też prestiżowa wytwórnia Gondwana Records, która podpisała z nią kontrakt.
Mimo olbrzymich sukcesów na koncie Hania pozostała skromną dziewczyną z sąsiedztwa, która, jak sama szczerze przyznała przed pełną salą najbardziej komfortowo czuje się nie frontem do widowni, a tyłem lub bokiem, skupiając się na grze. Zatopiona pośród instrumentów klawiszowych i konsoli zagrała koncert fenomenalny, tworząc niepowtarzalny, intymny klimat, zapraszając publiczność na godzinę relaksu, medytacji i wyciszenia. Był to bez wątpienia jeden z najlepszych występów tej edycji i osobiście mój ulubiony.
Nastrojowo, czy przebojowo?
Magii i uroku nie brakowało też podczas koncertu belgijskiego Warhaus, który otulił obecnych miłymi melodiami i ciepłym głosem lidera Maartena Devoldere'a, który bezkompromisowo przyznał ze sceny, że warto było wcześniej wrócić z wakacji, które zespół zaplanował sobie po klubowej trasie koncertowej, zbierając siły przed premierą nowego materiału, który ukaże się 22 listopada. Była to godzina pięknej muzyki, balansującej na pograniczu popu, jazzu, rocka i kilku innych estetyk - oryginalna i jakościowa.
Mistrzem nastroju jest bez wątpienia producent RY X, który oczarował publiczność swoim głosem, delikatnymi melodiami i klimatem na finał pierwszego festiwalowego dnia. Ze szczerym wzruszeniem dziękował publiczności za ciepłe przyjęcie. Zupełnie inne zwieńczenie koncertowych emocji miało zaś miejsce drugiego dnia - za sprawą potężnie energetycznego i tanecznego koncertu Kerala Dust. Ta muzyka niemal wyrywała z butów - mimo ogromnego zmęczenia nie sposób było nie poruszać się w rytm pulsujących dźwięków.
Nie wszystko musi być na serio
Potańczyć, a przy okazji szczerze uśmiechnąć się można było zaś podczas występu Islandczyka, który zasłynął trzy lata temu na Eurowizji. Dadi Freyr ujął publiczność poczuciem humoru i bezkompromisowym podejściem do muzyki, pokazując, że ma ona przede wszystkim nieść radość twórcy. Śpiewał, tańczy i uśmiechał się, śpiewając swoje piosenki do złudzenia przypominające światowe przeboje muzyki pop i reinterpretując hity innych artystów. Jeśli potraktowało się ten koncert z przymrużeniem oka, można było naprawdę świetnie się bawić.
Młode pokolenie też miało coś do powiedzenia
Dziewczyny mają w sobie charyzmę równie silną jak panowie, a może i silniejszą, o czym dobitnie przekonały dwa koncerty brytyjskich zespołów - tworzonego przez pięć wyjątkowych dziewczyn The Last Dinner Party i dowodzonej przez świetną wokalistkę SPRINTS.
Teksty po polsku kluczem do sukcesu
Jak cenne dla polskiej publiczności są dobre, chwytliwe piosenki z tekstem w rodzimym języku, potwierdziły tłumy obecnych podczas występów plejady artystów z naszego podwórka, poruszających się w szeroko rozumianej estetyce muzyki pop.
Wzruszenie chwytało za serce podczas koncertu Artura Rojka, którego muzyka, zarówno ta tworzona jeszcze z Myslovitz, jak i dokonania solowe towarzyszą mi od początku mojej muzyczno-koncertowej drogi. Usłyszenie charakterystycznego głosu artysty na żywo po dłuższej przerwie było naprawdę silnym przeżyciem. Trudno było też nie uronić łzy słuchając ponadczasowych tekstów Spiętego, którego muzyka sprawdza się jednak nieco lepiej w bardziej kameralnych okolicznościach niż na dużych scenach. Te bez wątpienia nastąpiły podczas najkrótszego i najbardziej energetycznego koncertu tej edycji - kilkunastominutowego hardcore-punkowego strzału prosto z mostu, który zapewnił JAD. Nie brakowało wspólnie krzyczanych tekstów i obezwładniającej energii, którą fantastycznie "zarządzał" lider zespołu, Krzysztof Paciorek. Emocje były tak silne, że niemal rozniosły scenę w pył...
Tłum śpiewał wspólnie także ze Skubasem, z rewelacją ostatnich lat, zdolną Darią ze Śląska oraz uwielbianym, roztańczonym Vito Bambino, którego wizerunek chłopaka z blokowisk silnie trafia do szerokiego grona odbiorców. Sam artysta nie tylko dał z siebie maksimum dla rodzimej publiczności, ale pięknie podziękował też po angielsku zagranicznej części widowni, która słuchała go uważnie mimo że nie rozumiała tekstów. Ciekawym, nieco mrocznym scenicznym obliczem zaintrygowała Kasia Lins, której mroczny pop odnalazł się świetnie na spowitej kurtyną Theatre Stage. Jeszcze ciekawiej było zaś na mniejszej scenie, gdzie prym wiodła muzyka nieco bardziej radykalna...
Polska jazzem stoi
Wiadomo nie od dziś, że polski jazz stoi na bardzo wysokim poziomie. Tak jest od lat, a kolejne pokolenia pięknie kultywują tradycję, dodając od siebie pokłady kreatywności i niebanalnych pomysłów. Przekonać się o tym można było podczas koncertów USO 9001, Klawo i Nene Heroine - każdy inny, każdy świetny, wart uwagi i zatracenia w dźwiękach. Pierwszy z wymienionych zespołów pięknie otworzył festiwalową scenę teatralną, dwa pozostałe zawładnęły kameralną przestrzenią Upstage.
Wspaniale koncerty na tej scenie zamknęły natomiast przezdolne dziewczyny z Lor, które prężnie rozwijają się od lat, zaskakując co rusz nowymi pomysłami na zespołowe brzmienie. Mocniejsze, rockowe oblicze pokazali zaś rozpoczynający swoją przygodę z muzyką Rusted Teeth, których sceniczny wizerunek nawiązuje do takich gwiazd jak Green Day czy Queen oraz bardzo trafnie definiujący otaczającą nas rzeczywistość Sad Smiles, który zaskarbił sobie sympatię publiczności szczerością.
Wielowymiarowy kontakt ze sztuką
Listopad to czas nieprzychylny festiwalom - temperatury bliskie zeru, doskwierające szaro-bure, krótkie dni, okres, w którym nietrudno o zmęczenie, przeziębienie, choroby. Trudno w takich dniach o dobry nastrój, uśmiech, energię i chęci do działania. Organizatorzy Inside Seaside postanowili przełamać ten marazm i zaproponowali innowacyjne rozwiązanie - duży festiwal w zamkniętej, osłoniętej przestrzeni, mogący pomieścić kilkanaście tysięcy osób, w ramach którego można obcować z różnymi formami sztuki - nie tylko w ten sposób poprawiając nastrój, ale stwarzając możliwość odkrywania.
W tym roku do dyspozycji uczestników festiwalu były trzy wystawy, silent disco, księgarnia, targi plakatu, dużo merchu zespołowego i festiwalowego, sklep z winylami, strefa mody, kino, w którym prezentowane były filmy o tematyce muzycznej i aż dwie przestrzenie spotkań i rozmów - kameralna, zlokalizowana na piętrze kawiarnia kulturalna oraz położona przy strefie gastronomicznej strefa Radia 357. W obu z nich odbyły się wartościowe rozmowy zarówno z muzykami, którzy wystąpili podczas tej edycji jak i poprzedniej oraz zaproszonymi gośćmi specjalnymi, jak paraolimpijczycy czy znany komik, kabareciarz i standuper, Abelard Giza. Było dużo refleksji, cennych zwierzeń, ważnych słów i pozytywnej energii.
Festiwal w komfortowych warunkach
Na brak komfortu uczestnicy Inside Seaside narzekać nie mogli - podobnie jak w roku ubiegłym festiwal odbył się pod dachem, chroniąc przed przeszywającą wilgocią i zimnem, w miłej i ciepłej atmosferze. Do dyspozycji uczestników była ogromna strefa gastronomiczna Food Hallu Montownia oferująca różnorodne potrawy, szeroki wybór napojów, a także kilka dystrybutorów z darmową wodą pitną, tak niezbędną przy festiwalowym szaleństwie. Przy każdej ze stref zlokalizowane były przestrzenne toalety, których właściwie nie trzeba było szukać, co znacznie ułatwiało planowanie festiwalowego czasu. Po terenie i między festiwalowymi scenami można było przemieszczać się stosunkowo łatwo - na każdą z dwóch dużych scen prowadziły po dwie pary przestrzennych drzwi, a na najbardziej kameralnej scenie, zlokalizowanej na piętrze Upstage obowiązywał system rotacyjny, pozwalający na słuchanie muzyki w możliwie komfortowych warunkach zamiast potwornego ścisku. Przy dużym zainteresowaniu danym koncertem ci, którym dana muzyka znudziła się, mogli swobodnie wyjść, a na ich miejsce wchodziły kolejne osoby.
O tym, że edycja była bardzo udana pod kątem frekwencyjnym może świadczyć fakt, że do festiwalowych szatni każdego dnia ustawiały się gigantyczne kolejki chcących zostawić płaszcze i kurtki. Jak informują organizatorzy, na Inside Seaside bawiło się w tym roku aż 18 tysięcy osób, co jest niewątpliwie wspaniałym wynikiem. Miejmy nadzieję, że uda się go powtórzyć, a może i przewyższyć w przyszłym roku - trzecia edycja Inside Seaside odbędzie się w tym samym miejscu, w podobnym czasie - w przestrzeniach gdańskiego Amber Expo w dniach 8-9 listopada 2025. Warto już teraz zarezerwować sobie czas!
A jeśli chcecie zobaczyć więcej zdjęć z festiwalu, zapraszam poniżej:
Inside Seaside - dzień 1: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2024/11/inside-seaside-2024-sobota-w-obiektywie.html
Inside Seaside - dzień 2: https://www.miedzyuchemamozgiem.eu/2024/11/inside-seaside-2024-niedziela-w.html
Galerie z poszczególnych koncertów znajdziecie też pod nazwami poszczególnych zespołów na www.muamart.pl