Tego wydarzenia miało nie być. Wyłoniło się z niebytu niespodziewanie, przynosząc tym, którzy zdecydowali się wybrać do Wydziału Remontowego mnóstwo radości. Skowyt Fest powrócił w piątek 20 grudnia w nieco pomniejszonej, ale bardzo wyrazistej formie - na jeden wieczór pełen pasji i różnorodności. Każdy z czterech zaplanowanych koncertów był nieco inny, ale równie ciekawy.
Haint ma potencjał na granie ambitne, a zarazem przebojowe i jednocześnie wciąż długą drogę do celu. Choć kompozycje ma ciekawe, bo sięgające zarówno w stronę ekstremum jak i bardziej przystępnego rockowego grania, brakuje tu jeszcze nieco wyrazistości i osobistego błysku. Z drugiej strony otwieranie jakiejkolwiek imprezy nigdy nie należy do zadań łatwych.
Muzycy dali jednak radę, a otwarta skowytowa publiczność przyjęła ich ciepło- zachęcali do wspólnej zabawy i bardzo postarali się o fajną atmosferę, którą chwilami burzyły nie do końca przemyślane międzyutworowe wypowiedzi. Fajne otwarcie, ale najciekawsze miało dopiero się wydarzyć.
Gratka dla odkrywców, nieustanne zaskakiwanie i gatunkowa fuzja - Trippin'dog wchodząc na scenę obiecali zabrać publiczność w pasjonującą podróż i słowa dotrzymali. Wyruszyli w miejsce nieoczywiste - tam, gdzie mrok spotkał się z przestrzenną elektroniką i intrygującą narracją. Połączyli klawiszowe eksperymenty, sięgające chwilami do lat osiemdziesiątych z żywą perkusją i basem, a także dwoma wokalami - czystym śpiewem i rapem, tworząc mieszankę nieoczywistą i intrygującą. Słuchanie tego koncertu było czystą przyjemnością. Panowie wystąpią w kwietniu na Sea You Music Showcase i bez wątpienia warto wybrać się na ten koncert!
Power Plant to grupa, która słynie ze świetnych koncertów. Nie inaczej było i tym razem. Czterech przyjaciół, prowadzonych przez fenomenalnego perkusistę w pełni usatysfakcjonowało swoim występem miłośników stoner-doom'owego, zadymionego brzmienia. Zgadzało się wszystko i tak właśnie być miało - był to koncert w pełni relaksujący i odprężający.
Gdy w typowych okolicznościach usłyszy się o HIV, raczej nie jest nikomu do śmiechu czy uśmiechu. Tym razem jednak było nieco inaczej... Gridcore'owe trio, które przybrało właśnie taką nazwę, rozniosło koncertową salę w pył. Ta estetyka muzyczna to uniwersum nieprawdopodobne, ekstremalne, jedyne w swoim rodzaju.
Grać tak szybko, że utwór skończy się, zanim się zacznie, krzyczeć z taką prędkością, że i tak nie wiadomo, jak wychwycić słowa, dzielić się tak potężną energią, że publiczność zaczyna szaleć, już niezależnie od tego, czy muzyka się podoba, czy niekoniecznie.
W czasie trzydziesto-kilku minutowego koncertu usłyszeliśmy dwadzieścia sześć utworów i trzy strzały na bis. Konkretnych, mocnych, nie pozostawiających wątpliwości, o co chodzi. To był świetny koncert z przymrużeniem oka, w sam raz na finał.
Skowyt zrodził się z niebytu i bardzo dobrze, że tak się stało. To
fantastyczne miejsce dla osób, które lubią odkrywać nowe dźwięki i
artystów, którzy nie dostają tak wielu okazji, by pokazać się
publiczności. Wydział Remontowy dla takiej kameralnej, miłej imprezy
okazał się miejscem idealnym, stwarzając przestrzeń do słuchania muzyki w
bardzo dobrych warunkach - z dobrym dźwiękiem, światłem i fajną
energią. Dziękuję pięknie za zaproszenie i do zobaczenia za rok!