czwartek, 27 marca 2025

Potwornie zabawny wieczór, czyli o występie Lordi w B90

Potwory rodem z najstraszniejszych horrorów, ukłon w stronę popkultury, dużo uśmiechu i fajna atmosfera - tak było w środowy wieczór w B90 za sprawą fińskiej grupy Lordi. Jak zabrzmiała gwiazda Eurowizji po niemal dwóch dekadach od triumfu? Sprawdźcie poniżej!

 


 

Dwie dekady temu...

Pamiętam ten moment bardzo dobrze - majowy sobotni wieczór 2006 roku. Wieczór zwyczajny, choć z niekoniecznie zwyczajnym zakończeniem. Finał Konkursu Piosenki Eurowizji, czyli piosenki z całego świata, przeważnie jakieś miałkie, banalne. W pewnym momencie komentujący ten konkurs dla telewizji, jak zawsze świetnie, Artur Orzech zauważa, że wydarzyło się coś nietypowego, gdy na scenę w ramach występu z Finlandii wyszły potwory, które chwyciły do rąk instrumenty i zaczęły grać skoczną, fajną rockową piosenkę. Tak, to wtedy Lordi zaskoczyli cały świat i zmietli konkurencję swoim "strasznym show", wygrywając ten konkurs. To było naprawdę potężne uderzenie i nadzieja na to, że muzyka jeszcze może mieć większy sens, niż prezentowanie się przed kamerami rozebranych wokalistek. Od tej chwili minęło prawie dziewiętnaście lat. Na świecie wiele się wydarzyło, w muzyce także, a jednocześnie wiele aspektów pozostało niezmiennych. Faktem jest jednak to, że Lordi grają do dziś i choć z tamtego, oryginalnego składu pozostał już tylko wokalista, to nadal objeżdżają świat ze swoim show i radzą sobie całkiem dobrze. Zawitali z nim do Gdańska i stoczniowej przestrzeni klubu B90. 



Cyrk czy horror klasy B?

Trudno Lordi nie lubić - są bardzo charakterystyczni, jedyni w swoim rodzaju. Ich "przerażający" wizerunek nie robi już aż tak porażającego wrażenia jak lata temu, szczególnie, gdy miało się przyjemność podziwiać w akcji niejeden ekstremalny zespół. W pełni zasługuje jednak na uznanie pod kątem dopracowania najdrobniejszych detali strojów oraz oprawy scenicznej. Koncert był nastawiony przede wszystkim na widowisko i nieco cyrkową oprawę. Uwagę zwracało wejście na środku sceny niczym z namiotu cyrkowego, przez które przedostawały się oprócz zespołu także inne dodatkowe postaci ubarwiające wieczór. Nie brakowało dziwacznych rekwizytów, strzałów z karabinu na wodę czy konfetti, które dopełniły aurę. Całość utrzymana była w straszno-śmiesznej konwencji rodem z horrorów klasy B i nieskomplikowana gitarowa muzyka pasowała do niej idealnie. 

 
 Mr Lordi, potężnej postury wokalista i pomysłodawca całej koncepcji, nie tylko świetnie śpiewał, ale zabawiał publiczność anegdotami. Nauczył się kilku słów po polsku, witając się np. bardzo poprawnym "jak się macie". Szczególnie upodobał sobie ulubiony okrzyk fanów metalu, którym dopingują swoje ukochane zespoły i powtarzał go wielokrotnie, bo był bardzo "skuteczny", rozbawiając tym  publiczność do łez. Obiecywał też, że załatwi tym, co mieli iść do pracy następnego dnia dzień wolny, by mogli się bawić do upadłego.

 


 Po prostu fajna zabawa

Jeśli ktoś nastawił się na muzyczną wirtuozerię, nieźle się rozczarował. Choć Lordi zagrali poprawnie technicznie, były to po prostu skoczne heavy metalowe piosenki w duchu "starej szkoły", składające hołd twórczości Kiss czy Judas Priest, zabarwione disco-popową nutą. Pojawiły się co prawda solówki basowe, gitarowe, klawiszowe czy perkusyjne, ale był to raczej dodatek do całości nastawionej po prostu na dobrą zabawę i właśnie tak należało do tego wieczoru podejść - z dystansem i z uśmiechem. 


 

Co ciekawe najlepiej zabrzmiały nowe utwory ze świeżej, wydanej w pierwszy dzień wiosny płyty "Limited Deadition", a nie hity, na które czekała publiczność. Te zagrane zostały na finał półtoragodzinnego występu. Nie mogło przecież zabraknąć nośnych "Would You Love A Monsterman?" i nieśmiertelnego eurowizyjnego "Hard Rock Hallelujah". Ten ostatni mimo że śpiewany wspólnie z fanami i okraszony skokami gitarzysty zabrzmiał w porównaniu z resztą dość średnio.  Nie przeszkodziło to jednak publiczności w szaleństwach pod sceną i w głośnym dopingu. 



Mocne otwarcie 

 Okazji do zabawy nie brakowało także podczas występu otwierającego wieczór setu włoskiego Sick N'Beautiful, którzy przyjechali do Gdańska po raz drugi. Rok temu odwiedzili B90 występując u boku Cradle Of Filth i każdy, kto wtedy był na koncercie, pamięta z pewnością wybuchowe show zespołu.

Choć tym razem zarzekali się, że nie potrzebują efektów specjalnych (faktycznie, poprzednim razem wokalistka strzelała iskrami ze szlifierki), by dobrze się bawić, wciąż bardziej uwagę przykuwał ich wizerunek, w tym niesamowite stroje niż muzyka. Nie brakowało jej tanecznego podbicia i metalowej mocy, a wokalistka naprawdę dawała radę, ale znów mimo wszystko przeważał aspekt wizualno-teatralny. Świetnie ta konwencja wpasowała się w charakter wieczoru, bo przecież właśnie o show tutaj chodziło. Co poradzić - jak się ma takie pomysły na stroje, to po prostu nie sposób oderwać od nich wzroku. Muzyka, choćby była nie wiadomo jak dobra, nieuchronnie schodzi wtedy na dalszy plan...


 

Więcej zdjęć z koncertu znajdziecie tu: 

Lordi: https://www.muamart.pl/index.php/lordi/

Sick N'Beautiful: https://www.muamart.pl/index.php/sick-nbeautiful/